poniedziałek, 19 października 2009

dzień

Wracałam do domu, kiedy minęłam płaczącą dziewczynkę, wtulającą się w mamę.
Pomyślałam - też chciałabym płakać w maminy rękaw.


A potem, w domu, w kuchni zobaczyłam piękną, małą rzecz - kiedy nitka od torebki herbaty z kubka została pociągnięta przez palce, na ukos - powstał taki delikatny cień, obok potężnego, grubego cienia kubka - wyglądał wzruszająco :)

środa, 14 października 2009

Leżałam na łóżku. Pomyślałam: mam 21 lat. Pomyślałam: umrę.
Pomyślałam: e tam, jak wszyscy.
Potem: co ja tu robię? Aż tak dawno temu się urodziłam? To przecież niemożliwe!
Potem: nie wiem po co tu jestem i nie chcę tu być, nie chcę być "zaradna", wcale nie z tchórzostwa. Nie chcę tak po prostu.

Nie wiem czego oczekuję - może idealnych ludzi, którzy nie istnieją?
A może właśnie tych, którym będzie można wytknąć - zapomniałeś o mnie na 55 sekund!

Odkąd przestałam słać kartki z życzeniami, wręczać je przy byle okazji - poczułam pełnię samotności. Nic już nie oszukiwało, że nie jestem sama, nic nie udawało więzi. Teraz mogę sobie je co najwyżej narysować - linią przerywaną, na papierku od cukierka. Bo ich mam pełne kieszenie.

Więc czego chcieć, czego ja chcę?
Przecież to wszystko to tylko usypianie własnej męczarni, w sobie, w środku.

Najbardziej swoja jestem, kiedy leżę w wannie - kiedy w dobrym nastroju to leżę wyciągnięta jak struna, z odchyloną głową.
Kiedy inaczej - kulę się nad wodą, jak przed żywym lustrem, które może pochłaniać żal, jakbym miała się wypłakać życiu prosto w twarz.

Ślinię palce, oblepiam je śliną, a ona tworzy błony między palcami. Ochraniam się tym tak prymitywnie.
Czuję jeszcze na sobie zapach terpentyny.

I nagle jakaś siła nie wiadomo skąd bierze moją rękę, sięga bo mydło, zaczyna mnie myć moją własną ręką. Bo trzeba. Bo trzeba. Bo kiedy człowiek przestaje się myć to już oznacza, że nie czuje się godny bycia człowiekiem.

niedziela, 11 października 2009

wycieczka do ZOO

I się zawzięła. I pojechała do ZOO. Bez wiedzy, doświadczenia i "odpowiedniego sprzętu".

Szybko zleciały 3 godziny. Tylko dłonie zmarzły.

Najprzyjemniej było czekać - aż wydra wejdzie do wody, aż ptaki znowu usiądą obok siebie, aż zacznie się coś dziać - bójki, zaloty.
Większość z tych wyczekiwanych zdarzeń wcale nie zrobiła ze zdjęcia "zdjęcia udanego", ale były bezcenne - kiedy ptaki dotykały się dziobkami albo kiedy wyglądały, jakby szeptały sobie na uszko...

Obserwowanie samych ptasich nóg - kiedy zginają je śmiesznie, jak słomki.



To zdjęcie zaskoczyło mnie najbardziej.


Ten pan mnie zdezorientował - nie ruszał się. Stał jak tekturowa atrapa. A potem nagle "ożył" i dopominał się uwolnienia uderzając głową o bramkę.

A tą owcę złapałam wychodząc.

Obserwowałam ptaki za szybą. Przeszkadzały mi jakieś odbicia. Aż skupiłam się na odbiciach na szybie.



"Trójkąt nudy" - tak to sobie nazwałam.

A to marzenie o rybnym drzewie. Ryby powplatane w liście.







Dzień pod znakiem zwierząt :)


Trochę więcej zdjęć tutaj: link i tutaj: link

wtorek, 29 września 2009

sen z kiedyś

Jedzenie tapczanu-kanapy jak tortu. Ktoś stoi na uginającej się kanapie i wykrawa łopatą prostokąty, głębokie doły. Jak doły na trumny.

MOJE MAPY ŚWIATA



Praca semestralna, II semestr. Hasło: "Moje mapy świata"


Praca dotykowa. Przeznaczona do odbioru zmysłem dotyku i intuicją, nie wzrokiem.


Idealne warunki ekspozycji:

Na drzwiach wisi mapa (górna część obrazka).
Przyjrzyj się uważnie symbolom i staraj się jak najwięcej zapamiętać, bo nie będzie już do tego powrotu.

Wchodzisz do środka.
Panuje tam ciemność.
Maleńkie błyskotki (świeczki/ lampki choinkowe) żarzą się tylko na tyle, by oświetlić drogę "do", by nie wpaść na ścianę.

Idź prosto.

Naprzeciwko Ciebie, pod ścianą, stoi poziomy zbiornik.
Nachyl się nad nim. Nie zobaczysz niczego konkretnego - zbyt ciemno.
Przypomnij sobie pionowo wiszącą mapę - przed Tobą jej poziome odbicie.


Odważ się zbliżyć, dotknąć dłonią tafli wody w zbiorniku.
Ja wiem, że cicho i ciemno i nie wiadomo, co jest na dnie.

Witaj.

Może nawet odważysz się zanurzyć ręce po łokcie w zimnej wodzie - wodząc po kształtach konfrontować je ze wspomnieniem symboli z mapy.
W ciszy, w ciemności.

lub

wyjdź z suchymi rękami, nietkniętymi rozwarstwiającym się, rozpadającym chlebem, miękkim futrem...


_______________________________________________________

Historia powstania:
Zacznę od tego, że znienawidziłam ten temat od pierwszego spojrzenia na niego.
Męczyłam się z nim długo. Wydawał mi się banalny, wręcz śmieszny.
Cały czas miałam przed oczami swoją, już zrobioną, pracę z mapami:


Aż w końcu zaczęłam sobie wyobrażać co by było, gdybym miała nieograniczone możliwości - całą galerię dla siebie, wszystko, co tylko mogło by mi się przydać do stworzenia pracy.
Ostatecznie jestem dość zadowolona z tego, co powstało (pod kątem idei).
Niestety, nie mam nieograniczonych możliwości. Dlatego od strony wizualno-estetycznej nie satysfakcjonuje mnie ta praca ani zdjęcia jej elementów.

poniedziałek, 28 września 2009

SEN - senne po-wesele

Jestem na weselu. Muzyka jest gorsza niż żałosna.
Tak, teraz wiem, że wesele Pawła i Ani było naprawdę świetnie zorganizowane.


Pora snu. Goście układają się na materacach. Widzę ich z lotu ptaka.
Leżą na plecach, na materacach, płyną... płyną po rzece. Ciasna rzeczka.
Wszyscy śpią mocnym snem, jakby las uśpił ich na wieki.

Płyną jak Ci, których wysyła się łodziami z Charonem.

Mnóstwo sennych materacy płynie wraz z rzeką.
Chcę zrobić im zdjęcie - biegnę z aparatem za nimi.
I wtedy jakby czas robił mi na złość - zabiera ich jak najdalej ode mnie. Na rzecznej taśmie produkcyjnej - uciekają mi coraz dalej.

Mogę tylko patrzeć i zgadywać czy kiedyś wrócą.

niedziela, 27 września 2009

performance - SŁOWO CIAŁO RZECZ



To dokumentacja mojego performance, który był odpowiedzią na zadane hasło (I rok malarstwa, ASP Poznań). Performance trwał ok. 30 min.


Recepty wypisane wieloma rękami na moim ciele.
Jednak, biorąc pod uwagę to, że każdy z nas postrzega inaczej - zlepek odmiennych opinii nie może stworzyć recepty na "udany wypiek".


Moją inspiracją była Yoko Ono i jej performance „Cut Piece.
Myślę, że osoby uczestniczące w moim performance miały, w przeciwieństwie do jej publiczności, trochę utrudnione zadanie nie oskrobywali mnie z ubrania bezosobowo. Nie było w tym pierwotności, zwierzęcości wręcz.
Musieli zostawić na mnie ślad swoich własnych słów prawdziwych lub fałszywych.

Tym, co było dla mnie najważniejsze w tym performance było to, że reakcje ludzi były nie do przewidzenia. Mogłam tylko czekać czy napiszą coś na mnie czy nie. A jeśli napiszą to co to będzie?

Z sytuacji spektaklu przed publicznością wyodrębniła się dla mnie w pewnym momencie moja własna przestrzeń - intymny, odrębny od całego otoczenia rytuał - byłam ja i ciało, które trzeba opisać, nazwać.


______________________________________
Niektórzy bali się, że wezmę do siebie to, co potem przeczytam na białym kostiumie.
Mój sposób postrzegania nie zmienił się od poznania cudzego punktu widzenia.
Myślę, że częścią mojego zadania było to, żebym potrafiła się odpowiednio do tego zdystansować.

niedziela, 6 września 2009

z dnia 06. 10. 2008r.

Leżąc w wannie - wyjmuję korek.
Nogi uniesione do góry i oparte o ścianę.

Pierwszy raz w życiu decyduję się na śmierć nie z braku powietrza, ale z braku wody.
Zanurzone pod wodę uszy odzyskują po chwili, stopniowo słuch. Tak, jakby śmierć nie była traceniem zmysłów, oddalaniem się, ale pogłębianiem doznań, zbliżaniem się do czegoś, na co - w tej chwili się to czuje - czekało się całe życie.

Coraz mniej wody.
Jakby ktoś wyjął korek z dna jeziora. Konająca ryba.
Wody coraz mniej. Nogi są już suche.
Twarz jest coraz bliżej TEGO.
Schnę.
Ostatki wody zabulgotały groźnie.

Zdechłe zwierzę na dnie. Głuche. I ślepe. Wysuszone.

Śmierć jednak ogałaca.


___________________________________________
PS Chciałam nakręcić video, w którym życie uchodziłoby wraz z obniżaniem się poziomu wody - film na podstawie doświadczenia w wannie.

Stchórzyłam. Wystraszyłam się, że nie jestem dobrą aktorką. Nie poczułam się niczym zachęcona do zrealizowania tego. Video nie powstało.

czwartek, 4 czerwca 2009

ni to ni tamto

Kiedy czuję się jak lunatyczka mam wrażenie, że moje oczy nie-w-okularach są jak w okularach - zaparowane, zamglone, widzą niepełnie.

Często przyłapuję się na tym, że myślę: nie tak uczono cię chodzić! Trzeba chodzić od palców, na prostych nogach, nie na ugiętych kolanach.
Idę dzień w dzień przez rynek, a strofuję samą siebie, jakbym za chwilę miała potknąć się na wybiegu.

Mijam babcie śmierdzące biedą. Zwykle o nich nie pamiętam. Łatwo jest zapomnieć. Nawet wtedy, kiedy mieszka się drzwi w drzwi z panem Waldasem-menelem, który kaszle nam za ścianą. Korytarz z nim mamy wspólny.

Ni stąd ni zowąd wraca do mnie obraz, kiedy mama nakłaniała mnie do sprzedania mojej pierwszej i ostatniej sukienki do tańca.
Czekałam latami, aż w końcu przyplącze się jakiś chłopiec, z którym będę mogła stworzyć stałą parę taneczną, nie "chwilową", zdobywać kolejne klasy. Mama obiecała, że jak już będzie chłopiec - kupi mi buty, prawdziwe buty taneczne (proste beżowe sandałki na obcasie).

Chłopiec przez jakieś 5 lat się nie znalazł. Nigdy nie nosiłam takich butów.
Sprzedałam sukienkę. Przydała się komuś innemu.
A ja zawsze potem starałam się nie dać po sobie poznać, widząc czasem urywki tańców, że mnie to wzrusza, że ściska z ogromną siłą.
Zawsze można zacząć znów tańczyć, ale wiem, że radość i satysfakcja na które czekałam będąc 11-letnią dziewczynką - są już nie do spełnienia.

Myślę o tym trochę jak o niespełnionej ostatniej woli zmarłego. I trudno mi przejść obok tego obojętnie.

wtorek, 2 czerwca 2009

nieodpowiedzialna odpowiedzialność

Zawsze, kiedy widzę bałagan w kuchni albo w łazience - myślę sobie o pani Basi-dentystce i o pani Małgosi-ginekolog.
Lubiłam obserwować, kiedy spryskiwały czymś wszystkie blaty, urządzenia, wycierały, sprzątały. Miały to już wyuczone na pamięć, to było automatyczne.
Myślę, że każdy z nas ma taką odpowiedzialność, może nie za sterylność jak w gabinecie, ale za atmosferę miejsca, w którym się znajduje - każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje centymetry zbierającego się kurzu i za to, jaką aurę dookoła siebie roztacza.
I trzeba być odpowiedzialnym podwójnie. Choć z drugiej strony można też przecież poprzestać na byciu złośliwą perfekcyjną panią domu :)

Czytam książkę "Wirus samotności".
Czytam w książce, że są ludzie, którzy tęsknią za łonem matki - za tym nic-nie-robieniem, bez podejmowania decyzji z zaspokojeniem wszystkich potrzeb, za tym stanem idealnym. Autor napisał, że wbrew pozorom odtworzenie takiego świata w życiu pozapłodowym nie jest czymś dobrym - jest bliskie śmierci.
Zawsze, kiedy kładłam się wcześnie spać, leżałam i siedziałam godzinami na łóżku, w łóżku - miałam nadzieję, że to mnie przeniesie tam, dokąd powrotu już nigdy nie będzie.

Poruszam się po mieście jak lunatyczka.
Bardzo dużo myślę - myśli wyciągają mnie nad ranem z łóżka - wstaję przed budzikiem.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

takie proste



dokumentacja happeningu








Wystawa XIV pracowni rysunku.
Dokumentacja z happeningu.
Tytuł: Słowo, ciało, rzecz

film z tego performance: link


Jednym słowem: uprzedmiotowienie
ocenianie - którym wszyscy zajmujemy się za co dzień, a którego nie praktykujemy zwykle wprost, nie tak perfidnie jak wtedy, kiedy robimy to za plecami
ciało - które dla każdego jest czym innym, które każde oczy widzą inaczej, każda ręka może inaczej je opisać.

Praca jest wieloznaczeniowa, ale czuję, że to byłoby mijanie się z celem, gdyby znalazłyby się tutaj moje tłumaczenia, wyjaśnienia i interpretacje. Niech mówi za siebie.


Najważniejsze dla mnie jest to, co to ciało potrafi. Może to banalne, ale ostatecznie bardziej mnie cieszy, kiedy się mniej męczę przy wchodzeniu po schodach, kiedy mam więcej energii niż zwykle, kiedy nie zjem ani za mało, ani za dużo i ciało odwdzięczy mi się sprawnością.
Dbam o nie jak o wehikuł czasu. Bo nie ma wyjścia - w końcu stanęłam jak zepsuty zegar, jak nienaoliwiona, zastygła w bezruchu maszyna. Trzeba ruszyć to wszystko.



PS Jest jakaś przedziwna przyjemność w peelingu. Cukrowo - słodko, ale boleśnie zdzieram z siebie stare warstwy.

piątek, 15 maja 2009

namalować duszę

Chciałabym namalować coś, co będzie pod pewnymi względami przypominać ikonę, ale nie będzie idealizacją, a pokazaniem "okrutnej prawdy".

Przeglądałam ikony kilka godzin, analizowałam, przypatrywałam się.
I zaczęłam się obawiać. bo ja nie chcę komentować religii, a sam sposób przedstawienia.

Wymyśliłam obraz namalowany klejem (układa się w takie grudki-glutki), pomalowany jakoś chromatycznie... i tłumaczę asystentowi, że nie chodzi mi o to, że kobieta jest brzydka, jak się nie upiększa. Ale np. kiedy rodzi dziecko - moment przełomowy - coś w niej umiera, a coś się odradza. Jakby zrzucała starą powłokę. Ja tak to widzę, tak sobie to wyobrażam. Coś zmienia kobietę od środka - wysysa z niej soki i siły, ale jednocześnie daje coś w zamian od siebie. Bardziej niż kiedykolwiek kobieta zastanawia się co mieszka w niej, w środku. Analizuje co właśnie wylądowało w jej żołądku, co dostało dziecko przez jej usta.

Elementy: ikona, dziecko, niby-rozkładające się, szczątkowe ciało to zestawienie niebezpieczne. A my nie szukamy sensacji :)

Asystent mówi mi, że ikony to nie ciała, ale jakby zmaterializowany, idealny duch.
Mówię mu, że ja to widzę tak: ludzie patrzą na siebie wzajemnie i wiedzą: na zewnątrz jest ciało, w środku jest dusza.
Z ikonami jest inaczej. Widzimy duchową powłokę kształtem przypominającą ciało (wyidealizowane).

W kościele na koniec mszy odsłaniany jest obraz i pod nim jest kolejny. Chcę osłonić tą wierzchnią warstwę - duszę - i odsłonić to, co pod nią. Mój obraz ma być tym, co zostanie po odsłonięciu.

Ale jak namalować duszę?


______

dnia kolejnego: sobota

Zaczęłam malować ikono-śmietnisko (farbą, klejem, czymś do zdzierania farby).
Na razie wygląda płasko, ale to pierwszy szkic.
przedstawiam stwora podściółkowego:




Znów pytanie - jak namalować duszę? Duszę ograniczoną ciałem?

Chcę przykleić do blejtu chleb. Fascynuje mnie rozkład, żywe grzybki, narastający smród nie do zniesienia. Chcę, żeby chleb gnił i przesłaniał tkanki obrazu, żeby go zarastał (pewnie to proces długotrwały). Żeby futro pleśni zarosło stelaż ciała, żeby zostały tylko żywe oczy. A może bardziej porcelanowe, jak u lalek, martwe, ale błyszczące, niemętne? Jakby w połowie drogi między życiem, a śmiercią.

Asystent od malarstwa waha się o chleb.
Wiem - "chleba się nie wyrzuca", "niektórzy na chleb nie mają".
Chleb to dla mnie symbol ciała. Ze świeżego - dąży ku rozkładowi, a jednocześnie symbol całych nas - czy nie uważamy siebie za dobrych? Za dobrych jak chleb? A tyle w nas gnilnych tuneli wytaczanych latami. Powiększających się.


edit po kilku miesiącach: temat porzuciłam. Psor stwierdził, że niemożliwy to zrealizowania, a ja stwierdziłam, że temat, który sama wymyśliłam przerósł mnie samą od każdym względem. Także pod tym, że sama go nie zrozumiałam.

sobota, 9 maja 2009

zajęcia rysunkowe - "pejzaż"

Połowę zajęć spędziłam na świeżym powietrzu, na placu zabaw, brodząc bosymi stopami w piasku.

Foty ze zbierania śladów cienia:


A wszystko zaczęło się od pionowo ustawionej deski i białej kartki...


Przyszła kolej na cień drzewa, którego kształt zmieniał się z sekundy na sekundę!


Pośród drabinek z placu zabaw.




Aż powstało to:

piątek, 8 maja 2009

odpychając natrętne myśli o sesji

Kuba zastanawia się czy owca po deszczu czuje się jak wyciągnięta w pralki, a ja myślę jakby tu sprowadzić swoje myśli do tematu "sesja".

Szukam inspiracji i nie wiadomo jak i skąd wyskakują mi same linki o grach i zabawach dla dzieci, lalkach z włóczki, obrazkach z makaronów i kasz. A potem strony perfekcyjnych kurek domowych, które w każdy weekend pieką ciasteczka, a w każdej wolnej chwili zajmują się scrapbookingiem i decoupagem.

Ostatnio zmajstrowałam coś, co w sam raz pasuje do krzesełka Jakubowego - razem wygląda to jak dziecięcy komplecik krzesełko + stolik.
Saneczki wyglądają jak dziecięce łóżeczko, po zdjęciu z nich książek.




A tutaj dowód na to, że sztukę można znaleźć wszędzie - gra na warzywach.

czwartek, 7 maja 2009

wystawa "Myśli nieuczesane"

Prezentacja prac studentów z pracowni J. Hejnowicza (ASP Poznań).

Galeria PostOffice. Wystawa otwarta od 28. 04. do 04. 05. 2009r.

Poniżej chaotyczna relacja z wernisażu:

A tutaj już wszystkie prace:


Ostatnia praca - moja - w formie zdjęć dostępna jest też na:
http://okanarosole.blogspot.com/2009/02/blog-post.html



Zauważyłam, że od kiedy delikatniej czeszę włosy - mam jakby spokojniejsze myśli. Jakby bardziej łagodne, ale odważne, nie histerycznie wycofane.

piątek, 17 kwietnia 2009

Sennie

Wczoraj na uczelni: wykład Rybczyńskiego.

Rybczyński stawia na eksperyment - nie na perfekcję, ulizanie "włosa z cipy" [K. Czarnecka].

Ktoś pyta go czy nie myśli, że wtedy gubi się temat, bo zostaje tylko dążenie do coraz lepszych narzędzi.
A on powiedział, że dla niego każde 10 minut z życia nadaje się i jest warte opisania, utrwalenia, przekazania komuś. Tylko, że to, co najbardziej indywidualne i intymne - sny, marzenia - jest nie do pokazania innym, jeśli nie ma się do tego odpowiednich narzędzi.
Jego "Czwarty wymiar" strasznie mi przypominał właśnie sen...
I obrazy Dalego.


Czasem zastanawiam się czemu mówi się: "Nie przejmuj się, to tylko sen".
Dla mnie sny są niemal równorzędne z życiem realnymi - jedno dzieje się nocą, w drugie w dzień. Moje sny się powtarzają. Na tyle często, że niektóre rzeczy są naturalne jak prawo przyciągania w świecie realnym. W snach wystarczy, że podskoczę - i lecę. Tylko nikt nie może mnie zobaczyć. Nie wiem co by się wtedy stało, ale nie mogę na to pozwolić.

Są sny, których nikt nie rozumie, bo nie sposób ująć je w słowa.
Nigdy nie śnił Ci się wielki, ogromny żółw czekający na Ciebie na końcu chodnika?
Albo nie żółw, ale cokolwiek - potężnych rozmiarów, jakby głową podpierał niebo. Próbujesz opowiedzieć komuś jakie to było dziwne, przerażające. Nawet, a może właśnie wtedy, kiedy to coś po prostu stało i patrzyło wprost na Ciebie, bez gwałtownej reakcji.
Opowiadasz swój sen, ale nikt go nie rozumie, nie odczuwa tak jak Ty.
Albo sny o spadaniu, o tym, że ktoś Cię goni, a Ty z przerażenia nie możesz krzyczeć?

Jakiś czas temu miałam cykl snów o dzieciach. Nie chcę ich już. Nie przerażają mnie jako sny-obrazy, ale jako coś, co jest moim wytworem. Coś, co siedzi we mnie i tylko w snach może się ujawnić.
Sny o dzieciach pokrojonych w kostkę, jak ziemniaki do zupy (dokładnie właśnie takie!).
Chyba za bardzo wrył mi się w pamięć "Niemy Krzyk".


Dziś asystent z malarstwa dzielnie tłumaczył mi, że nie musi być figur, symboli, narracji żeby był sens, znaczenie, emocja, napięcie. Niby wiedziałam o co chodzi - kompozycja, kolor, kontrast.
Była 20:00, wszyscy uciekli z zajęć, zbierałam się do wyjścia. I wtedy asystent zawołał mnie do pracowni obok i pokazał palcem - na przeciwko.
W czarnej od ciemności sali coś niesamowicie świeciło - świecidełko - nie wiadomo czy tak przerażająco-olśniewająco odblaskowy kolor czy coś tak przesyconego światłem.
Dziwne i inne - jak pomyłka, jak dziura w rzeczywistości.
Czułam się jakbym właśnie była świadkiem objawienia.
- Co to jest?
- Lustro.
A czasem mi się wydaje, że nie ma już co zadziwiać.


PS Czuję się jak z poplątanym językiem. Tak dawno nie pisałam, a tu decyzja o blogu. Słowne kalectwo onieśmiela mnie w pisaniu częstszych notek.

wtorek, 7 kwietnia 2009

koolinaria

"Na obiad mielone. Biorę przepis: jajko, tarta bułka. Paprzę się w śluzowatym białku, dodaję przy­praw. Zastanawiam się, czy przepisy kulinarne nie służą przywróceniu życia martwemu mięsu: kolorów, jędrności, zapachu. Troszeczkę tego, tamtego i z krwawe­go ochłapu świński Frankenstein. Trzeba go natrzeć (pieprzem), ogrzać w garnku i voila! - kotlet smakuje jak żywy!"

/Manuela Gretkowska - fragm. "Polki"/

[Uwielbiam Gretkowską za jej naturalną kobiecość - dziecięcą swobodę, odwagę dziewczynki wspinającej się na drzewa w sukience!]


Moje drobne oszustwa w kuchni - wystarczy przyprawić parówki przyprawą do kurczaka. Czasem wydaje mi się, że to nie przyprawy są dodatkiem do potraw, ale ryż, ziemniaki, jakieś nędzne paróweczki - są tylko nośnikiem aromatu przypraw.

A gdyby można było zjeść bez dodatków - wchłonęłabym torebkę cynamonu, goździków, kardamonu, przyprawy do szarlotki i do grzańca. A na zębach zostałyby fusy jak po dzisiejszej kawie mielonej.

Już kiedyś wspominałam o plackach Kuby, a teraz przyprawy... jest coś magicznego w rytuale gotowania, przyrządzania posiłków, w oralnym poznawaniu kształtów obiadowych (Dziecko zabawkę, którą dostało do ręki próbuje "zjeść", tzn. prowadzi ją do ust. To pierwszy sposób poznawania przedmiotów).

W tym czasie zwykle w lodówce powstawały nowe organizmy, obcy z niby znajomych produktów, nie wiadomo kiedy rosły w zlewie sterty talerzy, szklanek i sztućców - jak w jakimś surrealistycznym śnie! Jak w tych filmach przyrodniczych, kiedy wzrost rośliny puszczają w przyspieszonym tempie.
Wzrost wieży naczyniowej rósł z prędkością...
dobrze, tutaj zaczyna się już fizyka, nie będę udawać, że się na niej znam.


Nie lubię rozbijać jajek, ale uwielbiam kruszyć potem ich skorupki.
Najlepiej, kiedy ktoś psuje, a samemu się tylko to dokańcza - tak, to ulubiona zabawa, bez wyrzutów sumienia.
Jeśli to tylko jajka.

sobota, 28 marca 2009

jak dziecko

Ile energii i zapału miałeś w sobie jako dziecko? Ile spontaniczności i głośnych emocji?
Ile z tego traci się gdzieś po drodze, dzień po dniu?

Czy zostaje coś jeszcze z uśmiechu bez powodu?

Już nie śpiewa się siebie, ale powtarza zasłyszane dźwięki.
Czasem przestaje się pytać, przyswaja się to, co podają pod nos inni.
Oddaje się dobrowolnie siebie samego ze wszystkimi swoimi dziwnymi cechami w zamian za bycie jednym z tysiąca klonów chodzących jak zombie po ulicach.


Tak śpiewała Jessica Sanchez w wieku 10 lat:


Taki jest teraz, w wieku 13 lat, jej śpiew i "wyszukany" repertuar:




Zainspirowało mnie dziecko. Zjawiskowy głos w małym ciałku ciemnowłosego chłopca z odstającymi uszkami.

Na Wikipedii czytam: Declan jest znany z dobrej kontroli i szerokiej gamy jego głosu, a także z jego zdolności interpretowania i przystosowania materiału do różnych gatunków muzycznych.

Tak śpiewał Declan Galbraith w wieku 10 lat:





W wieku 15 lat (druga wersja mojej ukochanej bajki z dzieciństwa):


W wieku 16-17 lat, przerobiony na emo z bardziej męskim, ale mniej anielskim głosem:



Porównując wersje młodszą i starszą obu dzieci: może lepiej, kiedy mówią "zachowujesz się jak dziecko"?

poniedziałek, 23 marca 2009

.

Rogaliki od mamy wilgotne jak niewyschnięte pranie.
Obrazy olejne jak napuchłe larwy - spuchnięte farbą, impastem.

środa, 18 marca 2009

SCHODY

Blog stoi w martwym punkcie, a ja przyglądam się mu bezradnie, jakbym patrzyła na martwe zwierzątko na drodze i nie umiem go ożywić. Myślę, że zrodzi się tu życie dopiero, kiedy utworzy się więź. Na razie jestem tu sama, rozglądam się, trochę pogwizduję udając, że przypadkiem tu stoję, na chwilę, że wcale nie czekam.
___________________________________________________

W trakcie pracy nad projektem "Struktury skokowa" powstał nowy cykl: "Schody".

"Schody" to portret schodów z pałacu w Skokach. Praca zrealizowana podczas tygodniowego pleneru.
Każdy rysunek odpowiada jednemu stopniowi. Cykl składa się z 22 rysunków.
Tutaj wrzucam tylko te najciekawsze.

Czułam się jakbym szorowała te schody - frotażując je na kolanach.
Co chwila ktoś schodził ze schodów albo wchodził na górę, a ja strzepywałam piach przez nich naniesiony lewą ręką, a prawą utrwalałam fakturę schodów na papierze.

Było coś mistycznego w tym zdejmowaniu śladów.
Zagłębiając się tak bardzo w codzienności - w schodach, łączniku między piętrami, miedzy stołówką na parterze, a głodem na pierwszym piętrze, między snem profesorów na dole, a naszymi rozmowami do rana na górze - zagłębiając się w tym, co codzienne odkrywa się nagle nowe obrazy.
Mi one kojarzą się z niebem, z chmurami. Czasem pojawia się jakiś obły obiekt.

Wędrówka po schodach - z góry na dół, była odkrywaniem coraz to nowych stopni, oczekiwaniem co za chwilę ukaże się na kartce papieru.
Moimi ulubionymi stały się 2 stopnie na skręceniu schodów - najbardziej wytarte, zagłębione, z pięknymi strukturami, podniebnymi.

























Więcej śladów na deviantart: link i strzałką w prawo ;)

niedziela, 15 marca 2009

czasy przedpółroczne, akademikowe

"Kiedy okrągłe lustro leży na podłodze - jak olbrzym-kot w butach przechodzę ponad odbitym światem.
Podróż na wschód upłynęła mi spokojnie - nie nazywam odległości od łóżka do kuchni oceanem (Atlantyckim ani Spokojnym).
Z powrotem było już gorzej - skakać przez kałuże farb. Były już zaschnięte - jak synonim do "martwe", ale nie chadzam do celu po trupach.

Kiedy wróciłam - moje łóżko zaskrzypiało niedowagą. Myślałam, że to z tęsknoty za mną. Ale ono zaskrzypiało. O. o milczeniu kształtów twarzy widzianych z karcianej perspektywy. Król i królowa po ukosie cięci - głowy ułożone na przemian jak ryby, choć to ani Twój ani mój znak zodiaku.

Masz wąskie wypukłe wargi, a ja, jak ciętą nożem, wyrzeźbioną płasko górną.
Masz nieogoloną brodę, a ja gładkie nogi.
Nic z tego nie wynika.

Jesteśmy pewnie tylko snem jakiejś staruszki na łożu śmierci, która umarła za wcześnie.

Nie zdążyła dokończyć snu."


Znalazłam te swoje słowa, jeszcze takie wtedy samotne, na jest-lirycznie.

mapa dnia

Pan, którego minęłam miał bardzo granatowe spodnie - jakby dopiero co wyszedł z puszki po granatowej farbie (a dokładniej, jak się potem dowiedziałam - z koloru "błękit Thénarda").
Miał tak spłowiałe, zszarzałe (nie szare!) włosy, jakby używał ich zamiast mopa, do czyszczenia podłogi.

Nasza pani filozofka lubi pomarańczowy. Jej puchate, rude sweterki kojarzą mi się wiecznie z gotowaną marchewką (taką z groszkiem). Już wiem czemu na filozofii moje ślinianki pracują wyjątkowo intensywnie...


Nie mogę odnaleźć w mojej głowie odpowiedzi na temat z rysunku. "Moje mapy świata"...
Codzienne zupy, różniące się od siebie drobiazgami - tworzące każdego dnia inną mapę na powierzchni pełnego garnka. Inne ślady na dnie talerza, już po zjedzeniu. W inny sposób tężeją i twardnieją te resztki.

Patrzę na świeżo usmażone placki Kuby - całe pokryte strupami od poparzeń po oleju, żółtosine pośmiertnie ziemniaki zmieszane z tylko-Kuba-wie-czym.
Poparzone są jabłka pieczone z cynamonem - mają miękkie, ciepłe wnętrzności. Wydrążam łyżeczką obłe ciałka, wysysam soki z odchodzącej lekko od ciała skóry.


Każdego dnia po obsypaniu pudrem, zostaje mi na opuszkach palców świecący pyłek - jak ten, dzięki któremu latały dzieci w "Piotrusiu Panie". Czasem nie chcę go strzepywać.

czwartek, 5 marca 2009

CZASO-MIERZ

Tygodniowy plener w Skokach, luty 2009 (właściwie to były jakieś 3 dni ;)).
Spacery po lesie, zmarznięte ręce. Maksymalne skupienie. Myśli. Myśli. Myśli.

Chciałam tyle zrobić, a udało się zrealizować tylko 3 projekty: czaso-mierz, struktury skokowe i schody.
Ale cała ta atmosfera - bezcenna.
Między drzewami znajdujesz ludzi poszukujących miejsca do swoich działań.
Zastanawiasz się czy wydrapane na drzewie oczy to sęki po gałęziach czy akt twórczy.

W pracowni kręcę z drutu koszyk. Potem przetykam go gałęziami, liśćmi. Bałagan.
Obok ludzie malują, rysują, kręcą watę (?), robią odlewy gipsowe.


Hasło: Czaso-mierz.

Rzeka płynie. Płynie czas. A gdyby tak zatrzymać czas?
Wystarczy zatrzymać wodę.


Dokumentacja działań przy czaso-mierzu:










Tutaj nastąpiło niespodziewane przerwanie się sznurka!




Efekt końcowy - woda poza koszykiem płynie, w obręczy - stoi w miejscu.


wnioski: sznurek - zbędny. Najlepiej byłoby przytwierdzić koszyk od spodu do dna rzeczki.


Podziękowania dla kolegi asystenta i koleżanki-fotograf :)


PS Przy szukaniu odpowiedniego miejsca na rzece do zainstalowania czaso-mierza byłam już tak zdesperowana, że chciałam zdejmować buty i wchodzić do wody, żeby to ustrojstwo zamocować.
A las zabrał mi rękawiczkę. Sztuka wymaga poświęceń ;)
Choć wyplatanie koszyka należało do przyjemności.

poniedziałek, 2 marca 2009

STRUKTURY SKOKOWE

Plener w Skokach 2009
Temat: "Struktury skokowe"


Praca obejmuje 3 zeszyty: "Pałac", "Las" i dodaną do nich później "Pracownię". Trzy miejsca, w których przebywałam przez tydzień pleneru: pałac- miejsce do spania, rozmowy, oglądania filmów, ze stołówką, las - gdzie szukało się natchnienia i budowało prace w przestrzeni, pracownia - miejsce pracy, spotkań.

Czym stają się odciśnięte w papierze, na papierze ślady - ślady realnych przedmiotów, a jednak odrealnione?

Utrwalałam powierzchnie płaskie i przedmioty odbite z 2, 3, 4 swoich stron, żeby zbudować historię faktur otoczenia - Skoków.

Zamieszczam tu tylko jeden z zeszytów - "Pracownię" - reszta znajduje się tutaj: link





1. Pierwszy ślad pracowni - zniszczona podłoga.
Jeden z moich ulubionych śladów.

Podłoga - poodrywane fragmenty, piasek naniesiony butami, kępki kurzu, schody - powycierane miejsca skrętu stopni.
Te wszystkie powierzchnie, po których chodzi się, na które się nie patrzy - gdy usiąść tuż nad nimi można się delektować całym ich bogactwem.

2. Ktoś zostawił kłębek sznurka na podłodze.






1. Podłoga, załamania i kąt prosty, pracownia nr 2.

2. Inicjały zrobione zszywkami na oparciu krzesła ze skóropodobnego materiału.

3. Sznurek zawiązany na jednej ze złożonych sztalug.




cdn. :)