piątek, 15 maja 2009

namalować duszę

Chciałabym namalować coś, co będzie pod pewnymi względami przypominać ikonę, ale nie będzie idealizacją, a pokazaniem "okrutnej prawdy".

Przeglądałam ikony kilka godzin, analizowałam, przypatrywałam się.
I zaczęłam się obawiać. bo ja nie chcę komentować religii, a sam sposób przedstawienia.

Wymyśliłam obraz namalowany klejem (układa się w takie grudki-glutki), pomalowany jakoś chromatycznie... i tłumaczę asystentowi, że nie chodzi mi o to, że kobieta jest brzydka, jak się nie upiększa. Ale np. kiedy rodzi dziecko - moment przełomowy - coś w niej umiera, a coś się odradza. Jakby zrzucała starą powłokę. Ja tak to widzę, tak sobie to wyobrażam. Coś zmienia kobietę od środka - wysysa z niej soki i siły, ale jednocześnie daje coś w zamian od siebie. Bardziej niż kiedykolwiek kobieta zastanawia się co mieszka w niej, w środku. Analizuje co właśnie wylądowało w jej żołądku, co dostało dziecko przez jej usta.

Elementy: ikona, dziecko, niby-rozkładające się, szczątkowe ciało to zestawienie niebezpieczne. A my nie szukamy sensacji :)

Asystent mówi mi, że ikony to nie ciała, ale jakby zmaterializowany, idealny duch.
Mówię mu, że ja to widzę tak: ludzie patrzą na siebie wzajemnie i wiedzą: na zewnątrz jest ciało, w środku jest dusza.
Z ikonami jest inaczej. Widzimy duchową powłokę kształtem przypominającą ciało (wyidealizowane).

W kościele na koniec mszy odsłaniany jest obraz i pod nim jest kolejny. Chcę osłonić tą wierzchnią warstwę - duszę - i odsłonić to, co pod nią. Mój obraz ma być tym, co zostanie po odsłonięciu.

Ale jak namalować duszę?


______

dnia kolejnego: sobota

Zaczęłam malować ikono-śmietnisko (farbą, klejem, czymś do zdzierania farby).
Na razie wygląda płasko, ale to pierwszy szkic.
przedstawiam stwora podściółkowego:




Znów pytanie - jak namalować duszę? Duszę ograniczoną ciałem?

Chcę przykleić do blejtu chleb. Fascynuje mnie rozkład, żywe grzybki, narastający smród nie do zniesienia. Chcę, żeby chleb gnił i przesłaniał tkanki obrazu, żeby go zarastał (pewnie to proces długotrwały). Żeby futro pleśni zarosło stelaż ciała, żeby zostały tylko żywe oczy. A może bardziej porcelanowe, jak u lalek, martwe, ale błyszczące, niemętne? Jakby w połowie drogi między życiem, a śmiercią.

Asystent od malarstwa waha się o chleb.
Wiem - "chleba się nie wyrzuca", "niektórzy na chleb nie mają".
Chleb to dla mnie symbol ciała. Ze świeżego - dąży ku rozkładowi, a jednocześnie symbol całych nas - czy nie uważamy siebie za dobrych? Za dobrych jak chleb? A tyle w nas gnilnych tuneli wytaczanych latami. Powiększających się.


edit po kilku miesiącach: temat porzuciłam. Psor stwierdził, że niemożliwy to zrealizowania, a ja stwierdziłam, że temat, który sama wymyśliłam przerósł mnie samą od każdym względem. Także pod tym, że sama go nie zrozumiałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz