piątek, 17 kwietnia 2009

Sennie

Wczoraj na uczelni: wykład Rybczyńskiego.

Rybczyński stawia na eksperyment - nie na perfekcję, ulizanie "włosa z cipy" [K. Czarnecka].

Ktoś pyta go czy nie myśli, że wtedy gubi się temat, bo zostaje tylko dążenie do coraz lepszych narzędzi.
A on powiedział, że dla niego każde 10 minut z życia nadaje się i jest warte opisania, utrwalenia, przekazania komuś. Tylko, że to, co najbardziej indywidualne i intymne - sny, marzenia - jest nie do pokazania innym, jeśli nie ma się do tego odpowiednich narzędzi.
Jego "Czwarty wymiar" strasznie mi przypominał właśnie sen...
I obrazy Dalego.


Czasem zastanawiam się czemu mówi się: "Nie przejmuj się, to tylko sen".
Dla mnie sny są niemal równorzędne z życiem realnymi - jedno dzieje się nocą, w drugie w dzień. Moje sny się powtarzają. Na tyle często, że niektóre rzeczy są naturalne jak prawo przyciągania w świecie realnym. W snach wystarczy, że podskoczę - i lecę. Tylko nikt nie może mnie zobaczyć. Nie wiem co by się wtedy stało, ale nie mogę na to pozwolić.

Są sny, których nikt nie rozumie, bo nie sposób ująć je w słowa.
Nigdy nie śnił Ci się wielki, ogromny żółw czekający na Ciebie na końcu chodnika?
Albo nie żółw, ale cokolwiek - potężnych rozmiarów, jakby głową podpierał niebo. Próbujesz opowiedzieć komuś jakie to było dziwne, przerażające. Nawet, a może właśnie wtedy, kiedy to coś po prostu stało i patrzyło wprost na Ciebie, bez gwałtownej reakcji.
Opowiadasz swój sen, ale nikt go nie rozumie, nie odczuwa tak jak Ty.
Albo sny o spadaniu, o tym, że ktoś Cię goni, a Ty z przerażenia nie możesz krzyczeć?

Jakiś czas temu miałam cykl snów o dzieciach. Nie chcę ich już. Nie przerażają mnie jako sny-obrazy, ale jako coś, co jest moim wytworem. Coś, co siedzi we mnie i tylko w snach może się ujawnić.
Sny o dzieciach pokrojonych w kostkę, jak ziemniaki do zupy (dokładnie właśnie takie!).
Chyba za bardzo wrył mi się w pamięć "Niemy Krzyk".


Dziś asystent z malarstwa dzielnie tłumaczył mi, że nie musi być figur, symboli, narracji żeby był sens, znaczenie, emocja, napięcie. Niby wiedziałam o co chodzi - kompozycja, kolor, kontrast.
Była 20:00, wszyscy uciekli z zajęć, zbierałam się do wyjścia. I wtedy asystent zawołał mnie do pracowni obok i pokazał palcem - na przeciwko.
W czarnej od ciemności sali coś niesamowicie świeciło - świecidełko - nie wiadomo czy tak przerażająco-olśniewająco odblaskowy kolor czy coś tak przesyconego światłem.
Dziwne i inne - jak pomyłka, jak dziura w rzeczywistości.
Czułam się jakbym właśnie była świadkiem objawienia.
- Co to jest?
- Lustro.
A czasem mi się wydaje, że nie ma już co zadziwiać.


PS Czuję się jak z poplątanym językiem. Tak dawno nie pisałam, a tu decyzja o blogu. Słowne kalectwo onieśmiela mnie w pisaniu częstszych notek.

wtorek, 7 kwietnia 2009

koolinaria

"Na obiad mielone. Biorę przepis: jajko, tarta bułka. Paprzę się w śluzowatym białku, dodaję przy­praw. Zastanawiam się, czy przepisy kulinarne nie służą przywróceniu życia martwemu mięsu: kolorów, jędrności, zapachu. Troszeczkę tego, tamtego i z krwawe­go ochłapu świński Frankenstein. Trzeba go natrzeć (pieprzem), ogrzać w garnku i voila! - kotlet smakuje jak żywy!"

/Manuela Gretkowska - fragm. "Polki"/

[Uwielbiam Gretkowską za jej naturalną kobiecość - dziecięcą swobodę, odwagę dziewczynki wspinającej się na drzewa w sukience!]


Moje drobne oszustwa w kuchni - wystarczy przyprawić parówki przyprawą do kurczaka. Czasem wydaje mi się, że to nie przyprawy są dodatkiem do potraw, ale ryż, ziemniaki, jakieś nędzne paróweczki - są tylko nośnikiem aromatu przypraw.

A gdyby można było zjeść bez dodatków - wchłonęłabym torebkę cynamonu, goździków, kardamonu, przyprawy do szarlotki i do grzańca. A na zębach zostałyby fusy jak po dzisiejszej kawie mielonej.

Już kiedyś wspominałam o plackach Kuby, a teraz przyprawy... jest coś magicznego w rytuale gotowania, przyrządzania posiłków, w oralnym poznawaniu kształtów obiadowych (Dziecko zabawkę, którą dostało do ręki próbuje "zjeść", tzn. prowadzi ją do ust. To pierwszy sposób poznawania przedmiotów).

W tym czasie zwykle w lodówce powstawały nowe organizmy, obcy z niby znajomych produktów, nie wiadomo kiedy rosły w zlewie sterty talerzy, szklanek i sztućców - jak w jakimś surrealistycznym śnie! Jak w tych filmach przyrodniczych, kiedy wzrost rośliny puszczają w przyspieszonym tempie.
Wzrost wieży naczyniowej rósł z prędkością...
dobrze, tutaj zaczyna się już fizyka, nie będę udawać, że się na niej znam.


Nie lubię rozbijać jajek, ale uwielbiam kruszyć potem ich skorupki.
Najlepiej, kiedy ktoś psuje, a samemu się tylko to dokańcza - tak, to ulubiona zabawa, bez wyrzutów sumienia.
Jeśli to tylko jajka.