środa, 14 października 2009

Leżałam na łóżku. Pomyślałam: mam 21 lat. Pomyślałam: umrę.
Pomyślałam: e tam, jak wszyscy.
Potem: co ja tu robię? Aż tak dawno temu się urodziłam? To przecież niemożliwe!
Potem: nie wiem po co tu jestem i nie chcę tu być, nie chcę być "zaradna", wcale nie z tchórzostwa. Nie chcę tak po prostu.

Nie wiem czego oczekuję - może idealnych ludzi, którzy nie istnieją?
A może właśnie tych, którym będzie można wytknąć - zapomniałeś o mnie na 55 sekund!

Odkąd przestałam słać kartki z życzeniami, wręczać je przy byle okazji - poczułam pełnię samotności. Nic już nie oszukiwało, że nie jestem sama, nic nie udawało więzi. Teraz mogę sobie je co najwyżej narysować - linią przerywaną, na papierku od cukierka. Bo ich mam pełne kieszenie.

Więc czego chcieć, czego ja chcę?
Przecież to wszystko to tylko usypianie własnej męczarni, w sobie, w środku.

Najbardziej swoja jestem, kiedy leżę w wannie - kiedy w dobrym nastroju to leżę wyciągnięta jak struna, z odchyloną głową.
Kiedy inaczej - kulę się nad wodą, jak przed żywym lustrem, które może pochłaniać żal, jakbym miała się wypłakać życiu prosto w twarz.

Ślinię palce, oblepiam je śliną, a ona tworzy błony między palcami. Ochraniam się tym tak prymitywnie.
Czuję jeszcze na sobie zapach terpentyny.

I nagle jakaś siła nie wiadomo skąd bierze moją rękę, sięga bo mydło, zaczyna mnie myć moją własną ręką. Bo trzeba. Bo trzeba. Bo kiedy człowiek przestaje się myć to już oznacza, że nie czuje się godny bycia człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz