I się zawzięła. I pojechała do ZOO. Bez wiedzy, doświadczenia i "odpowiedniego sprzętu".
Szybko zleciały 3 godziny. Tylko dłonie zmarzły.
Najprzyjemniej było czekać - aż wydra wejdzie do wody, aż ptaki znowu usiądą obok siebie, aż zacznie się coś dziać - bójki, zaloty.
Większość z tych wyczekiwanych zdarzeń wcale nie zrobiła ze zdjęcia "zdjęcia udanego", ale były bezcenne - kiedy ptaki dotykały się dziobkami albo kiedy wyglądały, jakby szeptały sobie na uszko...
Obserwowanie samych ptasich nóg - kiedy zginają je śmiesznie, jak słomki.
To zdjęcie zaskoczyło mnie najbardziej.
Ten pan mnie zdezorientował - nie ruszał się. Stał jak tekturowa atrapa. A potem nagle "ożył" i dopominał się uwolnienia uderzając głową o bramkę.
A tą owcę złapałam wychodząc.
Obserwowałam ptaki za szybą. Przeszkadzały mi jakieś odbicia. Aż skupiłam się na odbiciach na szybie.
"Trójkąt nudy" - tak to sobie nazwałam.
A to marzenie o rybnym drzewie. Ryby powplatane w liście.
Dzień pod znakiem zwierząt :)
Trochę więcej zdjęć tutaj: link i tutaj: link
niedziela, 11 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz